Komentarze: 0
Miałam dziś wsypę,
taka ze aż mi się śmiać chce.
Otóż umówiłam się z kolesiem,
ma na imię Artur.
Byłam szczerze przekonana
ze to mój kolega z PJWSTK.
Przychodzę na spotkanie i ryfa - nie ma go.
Wkurzyłam się,
bo czekałam 30 minut na deszczu i gooffno.
Za to Adam był o czasie. Uff.
Jak wróciłam do domu
weszłam na gadulca.
Napisał. Był oburzony, że mnie nie było.
Lekko skonsternowana
zapytałam go gdzie się uczy.
On mówi SGH - i wszystko stało się jasne.
Cóż mogłam zrobić.
Głupia sprawa. Przeprosiłam.
Jednakże koleś też jest trochę śnięty –
jak mu pisze żeby wysłał do mnie esemesa
to powinien się zorientować,
że nikt z zainteresowanych
nie wymieniał się telefonem.
Ale nie żałuję.
Byłam z Adamem na spacerze.
To mi trochę otworzyło oczy.
Rysiu wrócił z festiwalu filmowego.
Mieliśmy się skontaktować przez gg.
Długo czekał i sobie poszedł. Bu.
Co po za tym się działo? Mhh...
Mam w pokoju nowe dekoracje.
Bardzo się cieszę, bo są już przywieszone,
bez żadnych udziwnień w postaci noży.
Wszystko ułożyło się jak trzeba.
Jutro jadę do lekarza... znowu.
Mama wrzuci na zabieg trochę kasy,
ja będę musiała się postarać być silna.
Potrzebuje pozytywnych ludzi,
niedługo będzie ze mnie
„negatywny ludź max max”