Archiwum marzec 2007


mar 19 2007 SIAN: słoń lub bóstwo: wybierz sobie:p
Komentarze: 1

Zapisałam sie kiedyś na fakultet "z Azji". Wtedy usłyszałam słowo sian. Dotyczyło to żółtego cesarza, jednakże ów wyraz ma tez inne znaczenie SŁON. Ewa podłapała moje sian, z czego jestem niezmiernie dumna. Dziś przypomniała mi jego magiczne znaczenie SŁOŃ

Lo-sian-slej-bian-kan-kan.To nie bełkot szaleńca, ale język chiński... a oznacza to: ja tylko oglądam.

Imię Sian Juan nosiło pradawne bóstwo o nieznanych atrybutach, które łączono z postacią Żółtego Cesarza. Podobnie Fu Hi nosił niekiedy imię Tai Hao; mieszano także postacie Shen Nonga i Jang Ti - prawdopodobnie były to ich prawdziwe imiona i tytuły. Te przemienne imiona przetrwały długo, gdyż w dziele z epoki dynastii Tang, Siedem Ksiąg z Chmurnej Półki Wang Czuan nazywa Żółtego Cesarza imieniem Sian Juan.

Czekając na pociąg Xi'an, Chiny, prowincja Shaanxi W Xi'an (czytaj Sian) utknęliśmy na 5 długich dni a wszystkiemu były winne chińskie koleje i sposób w jaki funkcjonują. O tym jednak za chwilę....Xi'an, jakkolwiek ważne historycznie miejsce, dawna siedziba cesarzy Chin i poniekąd docelowy punkt jedwabnego szlaku, jest dzisiaj niczym więcej jak 6 milionową, betonową aglomeracją. Niewiele pozostało tu do zobaczenia z czasów jego świetności poza dawnymi murami otaczającymi miasto, dwoma pagodami oraz wieżą bębnów i wieżą dzwonów. Do tego dodać jeszcze można muzułmańską enklawę będącą spuścizną po muzułmańskich kupcach przybywających do Chin jedwabnym szlakiem. Cała reszta to biurowce, sklepy, neony, szerokie i wiecznie zatłoczone samochodami ulice.....Nie po to jednak turyści przybywają do Xi'an. Głównym celem jest bowiem Terakotowa Armia. Uważana za jedno z największych odkryć archeologicznych XX w. na świecie. Wygląda to trochę tak, że Chińczycy wiedząc że w Xi'an nie ma co oglądać wyszukali sobie nowy zabytek. To oczywiście żart. Na to wielkie znalezisko w 1974 natrafił pewien rolnik kopiąc sobie studnię i od tej pory Terakotowa Armia - sukcesywnie wykopywana żołnierz po żołnierzu - stała się jednym z symboli Chin obok Wielkiego Muru i Zakazanego Miasta. Całe znalezisko to armia kilku tysięcy żołnierzy, stojących w szyku bojowym, z końmi i rydwanami wokół grobowca cesarza Qin Shi Huang'a. Każda z figur jest naturalnej wielkości a każdy z żołnierzy ma indywidualne rysy twarzy. Jednym armia się podoba, inni wieszają na niej psy narzekając na wysokie ceny biletów i nieco hangarowy charakter ekspozycji. Naszym zdaniem decydując się na odwiedzenie tego miejsca warto pomyśleć o zabraniu lornetki lub długiego obiektywu bo tylko w ten sposób będzie można w pełni dostrzec różnice w wyglądzie poszczególnych figur. W przeciwnym wypadku będzie to tylko hangar z wykopaliskami....W Xi'an warto wybrać się też do Pagody Wielkiej Gęsi i to koniecznie późnym popołudniem, kiedy to w parku otaczającym pagodę, każdego dnia ma miejsce bezpłatny pokaz "tańczących fontann". Widowisko jest naprawdę piękne...I to właściwie tyle jeżeli chodzi o Xi'an. Wystarczą na to dwa dni i można ruszać dalej. Można, gdyby nie chińskie koleje państwowe

krystyna83 : :
mar 18 2007 4 mile za Warszawą
Komentarze: 1

Cztery mile za Warszawą,
Ojciec wydał córkę za mąż.

Ona wyszła za Henryka,
Za wielkiego rozbójnika.
On po górach on po lasach,
Ona sama w tych szałasach.
Raz jej przyniósł chustkę białą
Całą we krwi umazaną.

Żono, żono wypierz mi ją

I na słońcu wysusz mi ją

Żona prała i płakała,
Bo tę chustkę poznawała.
To jest chustka brata mego
Dzisiaj w nocy zabitego.

Mąż jej niue spał, wszystko słyszał

i ze złości ledwo dyszał
Wyprowadził ją na łączki
Powykręcał złote rączki
I wydłubał piękne oczka.
Synek pyta gdzie jest mama,
Tam na polu zakopana.
Wziął 3 noże, 2 widelce
Wbił dziewczynie prosto w serce

O 12-tej  biją dzwony, 
Hendryk został powieszony.

Synek pyta gdzie jest tata

Tam na stryczku sobie lata.

krystyna83 : :
mar 17 2007 nie zabijaj....
Komentarze: 0

EUTANAZJA a Chrześcijaństwo

Etyka chrześcijańska stanowczo odrzuca eutanazję (m.in. w KKK 2277 czytamy: "Eutanazja bezpośrednia, niezależnie od motywów i środków polega na położeniu kresu życiu osób upośledzonych, chorych lub umierających. Jest ona moralnie niedopuszczalna."). W 1995 papież Jan Paweł II w swojej encyklice "Ewangelia życia" ponownie odrzucił eutanazję bezpośrednią, lecz oddzielił od niej decyzję o rezygnacji z "uporczywej terapii" ("pewne zabiegi medyczne, które przestały być adekwatne do realnej sytuacji chorego, ponieważ nie są już współmierne do rezultatów, jakich można by oczekiwać, lub też są zbyt uciążliwe dla samego chorego i dla jego rodziny"). Taką decyzję o zaprzestaniu terapii, papież wyraźnie oddzielił od eutanazji i samobójstwa. Analogiczne rozważania podejmuje się w ramach etyki prawosławnej i protestanckiej.

ABORCJA a Chrześcijaństwo

Większość wyznań chrześcijańskich powołując się na Biblię zdecydowanie potępia aborcję, która jest traktowana jako morderstwo, a jedynym dopuszczalnym warunkiem jej dokonania jest ciąża, która jednoznacznie prowadzi do śmierci matki (np. ciąża pozamaciczna). W Kościele Katolickim, dokonanie aborcji ma następstwo automatycznej ekskomuniki, którą może zdjąć zwykle jedynie biskup, bądź wyznaczony przez niego ksiądz, chociaż w niektórych diecezjach prawo zdjęcia ekskomuniki posiadają wszyscy księża mogący spowiadać.

http://www.nico.motocykle.slask.pl/o-wszytkim/6

Przysięga Hipokratesa

"Nikomu, nawet na żądanie, nie dam śmiercionośnej trucizny, ani nikomu nie będę jej doradzał, podobnie też nie dam nigdy niewieście środka poronnego"

krystyna83 : :
mar 17 2007 Jak szukałam męża? (Z Archiwum Metro)
Komentarze: 0

Dziennikarka ''Metra'' Iwona Bugajska Jak szukałam męża? (odc.1-6)

(odc.1) Iwona Bugajska 06-05-2005, ostatnia aktualizacja 05-05-2005 22:23
Zaliczyłam 31 randek w trzy miesiące. Chciałam zbadać, czy można znaleźć prawdziwą miłość w internecie? Kim są naprawdę
mężczyźni umawiający się na wirtualne randki? Co odkryłam - opowiem wam przez najbliższy tydzieńByło tuż po Nowym Roku. Prószył śnieg. Wtulona w koc czytałam książkę Jennifer Cox. Ta angielska dziennikarka, aby znaleźć męża, w ciągu sześciu miesięcy umówiła się przez internet z 80 panami na czterech kontynentach. A potem o wszystkim opowiedziała w książce "80 randek dookoła świata". Np. o 49-letnim Kevinie z Australii, który rzucił do jej stóp woreczek diamentów w zamian za trzy wspólne kolacje. Albo o Johnie z Nowego Jorku, 38-letnim prawniku, który na pierwszej randce szczerze wyznał, że postanowił zaliczyć sto randek, a potem, jak na castingu, wybierze kobietę najpiękniejszą, najmądrzejszą, najlepszą.Czy to może zdarzyć się naprawdę? Jedyny sposób, to sprawdzić samemu. Jeszcze tego samego wieczoru zalogowałam się w Caf Gazeta i Randkach na Interii. Jakie to proste! Opisując siebie, wystarczy wybrać kilka przymiotników z internetowej ankiety. Kliknęłam na "liberalna i lojalna", bo pewnie faceci lubią, jak kobieta na wiele pozwala, a potem wybacza; "zadbana" - to z oczywistych powodów; "otwarta i na luzie" - to akurat wydawało mi się szczere. Chwilę zastanawiałam się nad "ważnymi książkami". Napisałam: kucharska i katechizm - że jestem i do tańca, i do różańca. Jeszcze tylko dołączyłam zdjęcie zrobione przez kolegę w redakcji. I czekałam.W jedną noc do mojej skrzynki pocztowej spłynęło 15 ofert. Byłam zadowolona, choć nie szczęśliwa, bo najmłodszy absztyfikant miał 16, a najstarszy 70 lat. Przez trzy miesiące dostałam 127 zaproszeń na randki. W realu umówiłam się z 31 panami z dziewięciu krajów. Poświęciłam im wszystkie wolne soboty. Czasem było tak gęsto, że wypadały cztery randki jednego dnia. Co z tego wyszło? Kto okazał się moim księciem z bajki? Zacznijmy od początku, czyli od Michaela.Wirtualny dżentelmen Ja: nick: iuana, 32 lata, bezdzietna. Ryby. Nie palę, lubię psy. Czego szukam? Miłości. Kogo? Mężczyzny.On: Michel z Francji. W anonsie podał: rozwodnik, lat 43. Byk. Wykształcenie wyższe. Wysoki szatyn, budowa ciała w normie. O sobie w mailach pisał: Jestem dyrektorem handlowym wielkiej firmy, bardzo dobrze sytuowanym. Dużo podróżuję. Jestem kulturalnym dżentelmenem o szerokich zainteresowaniach. Lubię chodzić do klubów, posłuchać jazzu. Mój obiekt pożądania: piękna i mądra kobieta.Michel napisał do mnie w połowie lutego. Ponieważ miłość wyznał mi, gdy jeszcze nie zaczął się marzec, chciałam go zlekceważyć. Ale jak to zrobić, gdy słyszy się coś takiego: - Bądź bardziej zmotywowana, bo nie przyjadę!Dużo mailował: - Poszukuję bratniej duszy. Nie chcę po rozwodzie wpaść w otchłań samotności.Ale za chwilę: - A co masz dziś pod bluzeczką? Założyłaś stringi? Poświntuszymy trochę?Co za goście wchodzą na te randki?! - przestraszyłam się.On wpadał z nastroju w nastrój. Pisał: - Oj, źle mi. Za jakie grzechy ja przechodzę taką golgotę? Wiesz, żona chyba chce mnie otruć. Aha, wydało się! Jeszcze nie jest rozwodnikiem, a już szuka kogoś na boku.Realny napaleniec Michel groził, że jak będę taka oschła, nie przyjedzie do Polski. Ależ... Przyjechał. Był początek kwietnia, piękne słońce. Umówiliśmy się na rogu Foksal i Nowego Światu. Założyłam dżinsy i szpilki, popracowałam nad makijażem. Nie byłam szczególnie odpicowana, ale elegancka. Niech Francuz wie, że Polki to kobiety z klasą.Na rogu stał ktoś różą w ręku. Pan w niemodnym sweterku. Zmęczony, posiwiały, z brzuszkiem. Czy to on? O Jezu, to niemożliwe! Zupełnie inny niż na zdjęciu. Dopiero po kilku randkach zorientowałam się, że ludzie w internecie najczęściej zamieszczają fotki z wakacji. W słonecznych okularach, w cieniu palmy, z oddali - wcale ich nie widać.Pan z różą jednak mnie rozpoznał: - Miło mi, to właśnie ja. Pocałował mnie w rękę. Poszliśmy do klubu Tam Tam. Dużo roześmianej młodzieży. Atmosfera szybko nam się udzieliła. Michel zamówił dla nas piwo, potem dla siebie kolejne. Uśmiechał się, rzucił komplement kelnerce. Ta, jakby w podzięce, zapaliła na stole świece. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Kiedy zauważył, że razi mnie światło, zaproponował abyśmy się przesiedli. Rzeczywiście dżentelmen.Dobre wrażenie zaczęło pryskać po drugim piwie, kiedy zrobił się wylewny. Żalił się, że "jego podróż sentymentalna nie udała się, więc chce znów spróbować". Potem wyjął z portfela zdjęcia trójki swoich pociech. Dlaczego na pierwszej randce pokazuje mi fotki dzieci? Ja wolałabym obejrzeć zdjęcie żony. Po jakiejś godzinie spojrzał na mnie i powiedział dramatycznym głosem: - Nie, ja stąd idę. Tak naprawdę mam 46 lat. Nie mam u ciebie szans!No ładnie, przez godzinę postarzał się o trzy lata. Ciekawe, że większość moich randkowiczów nigdy nie chciała się przyznać, że ma prawie 50 lat. Czyżby uważali ten wiek za magiczny termin "przydatności do spożycia"? - Ty jesteś młoda, wolna, bez zobowiązań. - ciągnął Michel. Wyraźnie brał mnie na litość.Więc wyszliśmy z restauracji. Odprowadził mnie do auta, po drodze prawie nie rozmawialiśmy. Ale gdy otwierałam drzwi, zaproponował: - Jedziesz do mnie do hotelu? Odpowiedziałam: - Nie!Pocałował mnie w policzek i wtedy... Odpadły mi dwie kępki sztucznych rzęs i przykleiły się do jego policzka. - Co to jest? - krzyknął przerażony. Nie chciałam się przyznać, że jednak się starałam, więc odpowiedziałam: - Biorę takie krople i wypadają mi rzęsy. Ale to minie.Michel chwilę milczał, wreszcie oznajmił: - Muszę już iść, mam jeszcze jedno spotkanie. I to był już koniec randki, właściwie zupełna klapa. Więcej do siebie nawet nie zameilowaliśmy. Dla mnie żadna strata, poza tymi rzęsami oczywiście. Za kilka dni przeżyłam randkę z Borysem, ale o niej opowiem Wam w poniedziałek.Psycholog: dżentelmen na dwóję Beata Zadworny, psycholog z poradni małżeńskiej KAM-a:Michel jest w szczególnej sytuacji: przeżywa kryzys wieku średniego, dodatkowo jest przed rozwodem. Myślę, że jego zachowanie to próba ucieczki przed samotnością. Świadczy też o tym jego nerwowość i popędzanie "iuany".Bałabym się zaufać mężczyźnie, który wyznaje miłość po tygodniu. Na dodatek kobiecie, którą zna tylko z listów. Michel nie jest szczylem, a 46-letnim facetem, więc takie zachowanie trąci nieszczerością. Bardzo nieładnie, że tak brzydko i to przy obcej kobiecie mówił o swojej żonie. Ma u mnie za to wielki minus. No i oczywiście fatalne zachowanie na koniec spotkania. Dwója z przedmiotu: jak być dżentelmenem.

(odc. 2) Iwona Bugajska (09-05-2005 03:00)
Zaliczyłam 31 randek w trzy miesiące. Chciałam zbadać, czy można znaleźć prawdziwą miłość w internecie. Kim są naprawdę
mężczyźni umawiający się na wirtualne randki? O swoich odkryciach opowiem Wam przez najbliższe dni. W piątek było o Michelu z Francji, który przestraszył się sztucznych rzęs, dziś zapraszam na spotkanie z Borysem O Borysie i kobietach nieczystych Ja: nick: iuana, 32 lata, bezdzietna. Ryby. Nie palę, lubię psy. Czego szukam? Miłości. Kogo? Mężczyzny.On: nick: slavko, imię prawdziwe - Borys. W anonsie: kawaler, lat 36, wysoki. Znak zodiaku Panna, wykształcenie średnie. Lubię wyjść z domu, do kina, pobawić się. Słucham Radia Eska. Obiekt pożądania: miła dziewczyna lub poważna kobieta, która myśli o założeniu rodziny. Która potrafi kochać i rozumieć z wzajemnością... W mailach pisał: "Mogę się spotkać tylko od g. 16 do 19, bo potem muszę zdążyć na pociąg".Borys, Ukrainiec, od siedmiu lat mieszka w małej podwarszawskiej miejscowości. Pierwsze skojarzenie, gdy przysłał mi mailem legitymacyjne zdjęcie? "To musi być kolejarz". Był bowiem w granatowym garniturze, miał malutki wąsik. Umówiliśmy się na Nowym Świecie, ale zanim odnaleźliśmy się, trochę wody w Wiśle upłynęło.- Już jestem, czekam pod empikiem - dzwoniłam.On: Nie widzę cię. Mam zieloną kurtkę i plecak. No to podejdź do mnie, bo ja nie wiem, gdzie jest rondo, a gdzie apteka. No, podejdź ty, bo jeszcze się zgubię.Tylko nie maminsynek, nie fajtłapa! - modliłam się. Prawdopodobieństwo trafienia na takiego było jednak dość spore. Jakieś 20 proc. maili do mnie brzmiało mniej więcej tak: "Mam 35 lat, mieszkam z mamą. Mieszka nam się dobrze". Borys w realu wyglądał dużo młodziej niż na fotografii. Zdziwiło mnie to, bo większość internautów zamieszcza nieaktualne fotki - chudsi o 20 kilo i młodsi o dziesięć lat. A Borys... jak licealista. Ale pewnie to przez ten kolorowy plecak, który wyglądał jak tornister.Tego dnia padał śnieg, było zimno. Weszliśmy do najbliższej kawiarni. To była Cava, ostatnio bardzo trendy. Młodzi ludzie w ciuchach od Benettona, Diesla. Borys rozpiął kurtkę. I nagle... spod jego kurtki posypały się piórka. Leciały na podłogę i krzesło. Część przysiadła na jego swetrze i spodniach. Udawałam, że tego nic nie zauważyłam, ale przez resztę wieczoru ten "anielski" widok nie dawał mi spokoju.Zamówiliśmy kawę, on jeszcze wziął szarlotkę na gorąco. - Czy aby domowa? - spytał kelnerkę.- Tak, tak, świeżo z pieca - odrzekła. Stoliki były zajęte, więc usiedliśmy na stołkach barowych przy oknie. Borys, choć pisał, że jest wysoki, ledwo się na niego wdrapał. Musiałam mu podać rękę i przytrzymać go. Chwilę pokręcił się na stołku, chyba mu było niewygodnie, wreszcie zaczął: - A ty należysz do jakich dziewczyn? Takich, co chcą chłopaka z kasą, czy takiego, co nie boi się życia, ciężko pracuje, by przynieść do domu chleb? Bo wiesz, ja miałem kiedyś dziewczynę. Umawialiśmy się krótko, bo ona tylko: "A co mikupisz, a gdzie mnie zabierzesz?". Moim zdaniem dziś 90 proc. dziewczyn ma na oczach bielmo. Nie szanują ciała, uprawiają miłość z byle kim i byle gdzie. Jak później taką wziąć? Taka kobieta tylko przyniesie nieszczęście. Nie mówię, żeby z ciała robić świątynię, ale ja pozwolęsobie na to dopiero po ślubie.Chciałam cokolwiek powiedzieć, zapytać, przecież pisał: "Szukam kobiety, która zrozumie zwzajemnością", ale Borys nie dawał sobie przerwać. Jak się rozkręcił, to w jeden wieczór streścił mi "Żywoty świętych" i "Dzienniczek"siostry Faustyny. Czułam się jak powietrze. On gadał i gadał. Ale właściwie po co miałby się starać, przecież na niego iinnych w Cafe Gazeta czeka 15 666 kobiet, a na Interii ponad 400 tys. Tylko brać.Nagle patrzę, włożył kęs ciasta do buzi, więc ja rzutem nataśmę:- A jak spędzasz weekendy?- Różnie. Mam dom, obejście... Dziś pracowałem w kurniku, półki pozbijam, coś tam podłubałem (Jużwiedziałam, skąd te pióra, ale żeby tyle...). A ty? Gdzie bawiłaś się na Nowy Rok? - W dyskotece. - W twoim wieku?! - Borysa zatkało.Dlaczego miałbym nie chodzić do dyskoteki? Tego już było za wiele. Poprosiłam o rachunek. - Ile za kawę z brandy? - zapytałam kelnera. Płacę, a Borys głosem pełnym zdziwienia: - A za mnie?Ja: Płacisz sam!Zapłacił, a mi po chwili zrobiło się głupio. Może powinnamzapłacić, może nie miał pieniędzy?Poprosił, bym go podrzuciła na dworzec: - Ale musisz się pośpieszyć, bo nie zdążę - naprawdęszczery był z niego chłopak.Wzięłam go do auta, bo jeszcze by się zgubił na dobre.Na Centralny nie zdążyliśmy, kazał mi pędzićna Ochotę. Wysiadł na parkingu, odwrócił się w drzwiach i szybko, bo przecież spieszył się na pociąg, oznajmił: - Jeśli zawierzyszBogu, to pójdę za tobą na koniec świata, bo wiesz, nawet mi się podobasz. To mam jeszcze zadzwonić? Nie?! Dlaczego? - Boryszrobił się smutny, aż mnie w sercu zakłuło. - Nie pasujemy do siebie. Wiesz, ty jesteś typ wiejski, a ja miejski - odpowiedziałam.Trochę głupio wyszło, ale wtedy nic innego do głowy mi nie przychodziło. Bo niestety, na randkach w realu najgorzejwychodzą pożegnania. Bo jak tu delikatnie spławić faceta, gdy czuje się złość, że znów nic z tego. Złość jednak szybko mięła, bonapisał do mnie Romek, mocno ekspresyjny gość, który na randkę przyjechał srebrnym audi, a odjechał czerwonym bmw. Ale o tymjutro.Opinia psychologa: duże braki w kulturze osobistej Beata Zadworny, psycholog z poradni rodzinnej KAM-aBorysowi wiele niemożna zarzucić, właściwie tylko jedno - to, że nie jest dżentelmenem i ma naprawdę duże braki w kulturze osobistej. Przyjść na randkę wswetrze, który się zakłada do kurnika, kazać sobie zapłacić za kawę i w ogóle nie zwracać uwagi na dziewczynę - to karygodne. I towłaściwie tyle. Co do jego religijności - uważam, że przegięcie w jakąkolwiek stronę nie jest zdrowym zachowaniem. Ludzie stronią odczłowieka, który dzieli ich na dobrych albo złych. Borys będzie musiał jeszcze długo szukać partne

(odc. 3)  Iwona Bugajska (10-05-2005 03:00)
Zaliczyłam 31 randek w trzy miesiące. Chciałam zbadać, czy można znaleźć prawdziwą miłość w internecie. Kim są naprawdę
mężczyźniumawiający się na wirtualne randki? O swoich odkryciach opowiem Wam przez najbliższe dni. W piątek było o Michelu z Francji, który przestraszył się sztucznych rzęs, wczoraj o Borysie i niewiastach nieczystych, dziś zapraszam na spotkanie z Romkiem
Z torbami byś mnie puściła Ja: nick: iuana, 32 lata, bezdzietna. Ryby. Nie palę, lubię psy. Czego szukam? Miłości. Kogo? Mężczyzny.On:nick: raidowiec, imię: Romek, lat 32. O sobie w necie: kawaler, wykształcenie wyższe, muskularna budowa ciała, oczy zielone, krótkie włosy. Jestem ciepły, dowcipny, seksowny, żądny przygód. Lubię sporty ekstremalne i seks.Zamailował raz: Podaję numer,ty wyślij swój. Możesz dzwonić o każdej porze, bo prowadzę firmy i prawie nie śpię. - Cześć, tu Romek. Co robisz? - zadzwoniłktóregoś dnia tuż przed północą.- Piję piwo - rzekłam zgodnie z prawdą.Chyba pomyślał, że jest u mnie impreza, bozaproponował:- No to wpadam. Mów, gdzie mieszkasz? Ja jestem prosto z trasy, to zaraz będę. Nie chcesz? No co ty? Wiesz, ja mamfirmy, handluję warzywami... Nie mam złych zamiarów, tylko zżera mnie ciekawość... Romek w końcu nie wpadł, bo nie wiedział gdzie.W kwietniową niedzielę gdzieś o 17 dostałam od niego SMS-a: "Dziś?""OK. O 18" - odpisałam. Oddzwonił: - Cholera, z Wilanowanie zdążę. Ja jeszcze właściwie śpięZdążył. Był punktualnie. Cały na czarno - czarna skórzana kurtka, czarna bluza, czarne sztruksowe spodnie.Tylko łańcuch u szyi miał wielki i złoty. Za to nie miał włosów, o których bujności zapewniał w anonsie. Roman był niewysoki,gruby. Musieliśmy natychmiast usiąść w knajpie, bo zrobienie kilkudziesięciu kroków bardzo go zmęczyło. - Cholera, już dawnotyle nie łaziłem. Głównie autem się człowiek porusza.Kurczę, jakie on uprawia sporty ekstremalne? Przy takiej tuszy? Usiedliśmy wbudce z kebabem, on zadzwonił: - Te stary, podstaw mi bmw. Za dwadzieścia minut jakiś koleś podjechał bmw, odjechał jego audi. -Zapraszam cię na przejażdżkę - zaproponował Romek. Jak tu odmówić luksusowemu czerwonemu bmw ze skórzaną beżową tapicerką? Pojechaliśmy przed siebie i nagle Romkowi odbiło: - No to do lasku, na ławeczkę.- Zawracaj natychmiast! - krzyknęłam jak oparzona.- No,nie udawaj cnotki. Kur..., na ch... z taką robotą - panu wyraźnie puściły nerwy.Właściwie to ja byłam głupia. Mogłam się tegospodziewać. Zdaniem prof. Zbigniewa Izdebskiego przez ostatnie pół roku 320 tys. Polaków umówiło się w sieci i spotkało w realutylko dla seksu.No więc ja, aby ostudzić napaleńca, zdradziłam się: - Słuchaj, jestem dziennikarką, zbieram materiał.Romek dostałgłupawki, zaczął się śmiać, ale dał po hamulcach i zawrócił. Za chwilę: - Cholera, chyba mam flaka. Romek wyszedł z auta.Czymusiałosię to zdarzyć na al. Jana Pawła II, gdy ludzie palili znicze? - Do domu hołota, a nie palić świeczki - zaczął się wydzierać. Coza furiat?! Naprawdę miałam ochotę go zdzielić, ale prawdopodobieństwo, że mi odda, było duże. Na szczęście w pobliżu był zakład wulkanizacji. Mechanik strasznie męczył się, by odkręcić to srebrno lśniące koło. Mieliśmy więc czas, Romek zabrał się do zwierzeń: - Wiesz, kur.., zalogowałem się na randkach niedawno, przez przypadek, po pijaku. O, tak. Ile razy to słyszałam, że nie są internetowymi podrywaczami. Na portal randkowy weszli mimochodem i zapisali się właściwie przez pomyłkę.Z moich internetowych poszukiwań wynika co innego. Wielu facetów non stop przelogowuje się, udając tzw. świeżą krew. Dziś mają nick "lizak", za chwilę "cukiereczek". Pisał kiedyś do mnie pan: - Usunąłem swój anons, bo dla mnie jesteś już tylko ty. Ale gdy wpisałam w wyszukiwarkę m.in. wiek, województwo, wyskakiwał stary anons pod nowym szyldem.A Romek ciągnął dalej: - Była impreza i z sześcioma kumplami weszliśmy na randki. O, jak laliśmy z tych wszystkich szkaradnych lasek. Jest taka jedna, co za raszpla, ma nick: doxxxxxx [nick zmieniony - red.], sama sobie sprawdź - mówił, machając rękami.Potem zszedł na własne życie. Marzył, by być psychologiem, ale żadnych studiów, choć nimi w anonsie się chwalił, nie skończył. Uczył się na mechanika. Wygadał się też, że "miał kobietę, z którą ma dziecko".Na parking, gdzie stało moje auto, wracaliśmy ul. Nowogrodzką słynną z prostytutek. - Ta to kurwa i tamta - pokazywał mi palcem. Nagle przeszło mi przez myśl, że pan wcale nie handluje warzywami, tylko zgoła innym towarem i celowo tu skręcił, by sprawdzić, jak się sprawują jego podopieczne. A gdy wyjeżdżaliśmy z Nowogrodzkiej, usłyszałam: - Ty byś się tu nie nadawała. Z torbami byś człowieka puściła - i wcale w jego ustach nie zabrzmiało to jak komplement.Już na parkingu: - Oj, mała, będziesz jeszcze dzwonić, zobaczysz.Nawet przez myśl mi nie przeszło. Dziękowałam Bogu, że tylko tak skończyła się eskapada czerwona "beemką".Po Romku miałam dość odjechanych gości. Poprzysięgłam sobie, że nawet gdyby następny przyjechał po mnie lamborgini, to za nic nie wsiądę. A za tydzień? Miałam spotkanie z Hussainem, moim księciem z Arabii Saudyjskiej. O tym - jutro.Opinia psychologa: Bardzo charakterystyczny typ. To seksualny kamikadze. Właściwie od początku dawał jasno do zrozumienia, że chodzi mu nie o romantyczną randkę, nie o kobietę, tylko o seks. Myślę, że kłamał, mówiąc, że zalogował się tam niedawno i będąc w tym momencie pijanym. Po jego pewności w zachowaniu wnioskuję, że bawi się w to od dawna i raczej z pozytywnym skutkiem. Świadczy też o tym jego anons pełen kłamstw. Bo w zasadzie w tym wypadku wszystko jedno, co napisze. Raz jest barmanem, raz lekarzem

(odc. 4)  Iwona Bugajska (11-05-2005 03:00)

Zaliczyłam 31 randek w trzy miesiące. Chciałam zbadać, czy można znaleźć prawdziwą miłość w internecie. Kim są naprawdę

mężczyźni umawiający się na wirtualne randki? O swoich odkryciach opowiem Wam przez najbliższe dni. W piątek było o Michelu z

Francji, który przestraszył się sztucznych rzęs, potem o Borysie i niewiastach nieczystych, wczoraj zabrałam was na

przejażdżkę beemką Romka, a dziś przestawiam Hussaina z dalekiej Arabii

Książę zwija obóz

U nas kobieta musi być posłuszna mężczyźnie. Staje się jego własnością, a także własnością matki, sióstr, całej rodziny -

zaczął swoją opowieść. Po co mi to mówi? Chce mnie wystraszyć?

Ja: nick: iuana, 32 lata, bezdzietna. Ryby. Nie palę, lubię psy. Czego szukam? Miłości. Kogo? Mężczyzny.

On: „friend” z Arabii Saudyjskiej, lat 35, kawaler, Skorpion, wysoki, szczupły. O sobie w necie: Jestem jak ktoś podążający

samotnie ulicą. Ulubiony film: „Titanic”; Piosenka: „Red, red wine”; Kogo szukam: Nie wiem; Obiekt pożądania: wieść słodkie

życie.

W mailach pisał: - Jestem mężczyzną poszukującym tej jednej, jedynej kobiety. Jeśli się nią okażesz, oddam ci cały świat.

Nikt tak wcześniej do mnie nie mówił. - "Jesteś moją księżniczką".

On był jak książę z bajki, którego nie mogłam się doczekać. Już miał przyjechać i nagle...Znów mu coś wypadło. On wciąż nie

miał czasu: - Jestem w Nowym Jorku, mam dużo pracy, nie wiem, o której położę się spać - SMS-ował. Rankiem słał już e-maila:

- Pracuję w Londynie. Na szczęście jutro sobota, jadę z przyjaciółmi na piknik za miastem.

Po miesiącu podchodów wreszcie oznajmił: - W ten weekend będę w Warszawie. Ja ustalam godzinę, 19, OK? Ty miejsce, ale

jeszcze dam Ci znak.

Odpisałam mu, że wybieram Caf Szparka na placu Trzech Krzyży. Ale on nie dawał znaku życia ani w piątek, ani w sobotę, ani w

niedzielę, więc zostałam w domu. W poniedziałek odbieram maila: - Byłem, czekałem. Co się stało?!

 


Był w Warszawie i nie zadzwonił? To wydało mi się podejrzane. Już wiedziałam. To skoczek, facet, który dziennie wysyła do

dziewczyn dziesiątki maili, a później nie pamięta, co, do której i z którą gdzie? W ciągu tych trzech miesięcy siedmiu panów

uderzało do mnie po kilka razy uparcie, twierdząc, że to ich pierwszy raz.

Kłamca, kończę z nim! - podjęłam decyzję.

Ale on dalej pisał: - Oj, księżniczko, czekałaś na znak, a ja tylko napisałam ot, tak.

Oj, już nie gniewałam się. Każde jego słowo to miód na moje serce. Wybaczyłam.

Za miesiąc oznajmił: - Będę w Warszawie.

Dogadaliśmy szczegóły, znów wybrałam Szparkę. Już sobie wyobrażałam. Przyjedzie w białej galabii, cały w złocie. Tylko, gdzie

ten mój szejk zaparkuje limuzynę typu Lincoln długą na 12 m? - zamartwiałam się.

Jednak w sobotni wieczór pod Szparką nie było żadnej limuzyny. W środku nie siedział też ani jeden szejk. Był jakiś mężczyzna

o smagłej twarzy, w bieli, to znaczy w białym sweterku. Smutny, ze spuszczoną głową. "On, nie on? Czemu mnie nie wypatruje?

Podejdę. Nie, niech on zrobi pierwszy krok" - biłam się z myślami.

Na randkach w realu jeszcze gorsze od pożegnań są powitania. Czasem wielkiej siły trzeba, by zatrzymać nogi, gdy same rwą się

do ucieczki. Pewien właściciel międzynarodowego biura matrymonialnego, który umawiał się na randki poprzez internet,

opowiadał mi, że pisała do niego kobieta: "Mam oryginalną urodę", a potem okazało się, że pod hasłem "oryginalna" krył się

brak dwóch górnych jedynek.

Usiadłam naprzeciwko jego stolika. On dalej siedział ze spuszczoną głową.

"To głupie. Idę! Nie będę zachowywać się jak dziecko" - zdecydowałam.

- Hussain? - pytam.

- Tak? - odezwał się tak, jakby się ocknął.

Przesiadł się do mojego stolika, zamówił lampkę wina - tylko dla siebie. - Muzułmanin i alkohol?! - zdziwiłam się, ale buzię

trzymałam na kłódkę. Rozmowa początkowo nie kleiła się, ale po tylu spotkaniach już wiedziałam, że to norma. Przecież nie

możemy rozmawiać o ulubionej potrawie czy zdrowiu mamy, bo "internetowi kochankowie" niewiele wiedzą o sobie.

W końcu Hussain zaczął swoją opowieść. O Bliskim Wschodzie, mówił ciekawie, acz nie tak pięknie, jak w mailach. - Wiesz, u

nas kobieta musi być posłuszna mężczyźnie. Właściwie to ona staje się jego własnością, a także własnością matki, sióstr,

całej rodziny.

Po co mi to mówił? Czy chciał mnie przestraszyć?

Robiłam wielkie oczy, co wyraźnie mu się nie spodobało: - Jesteś dziennikarką, a tak mało wiesz o Arabii Saudyjskiej?! -

beształ mnie.

A ja chciałam dowiedzieć się czegoś o nim samym, ale zbył mnie krótko: - Kiedyś ci powiem.

Już obydwoje widzieliśmy, że ta bajka się skończy, zanim się zaczęła. Pozostała tylko kwestia, kto pierwszy wstanie od

stolika. - To co Hussain? Idziemy? Nie protestował.

Wyszliśmy, moje auto zasypał śnieg. Chwyciłam za miotełkę, a on: - No co ty? Siadaj, moja miła, ja to zrobię.

Nic już nie rozumiałam. Raz mnie odpychał, to znów mi słodził. Czego ode mnie chciał? A może sam nie wiedział, czego szuka na

tym świecie?

Napisał jeszcze dwa razy: - Jestem w Rzymie, jestem w Paryżu strasznie zapracowany. Z pewnością kiedyś znów się spotkamy.

Nie wierzyłam mu, nie odpisałam. Może źle?

A potem zjawił się Sławek. Za nim poszłabym na koniec świata.

Ale o tej miłości - jutro.

 

Opinia psychologa: On szybko kogoś znajdzie

Beata Zadworny, psycholog z poradni rodzinnej KAM-a:

Dwa lata mieszkałam w Arabii Saudyjskiej, więc zachowanie Husaina świetnie rozpoznaję. Nikt tak jak mężczyzna Arab nie będzie

piękniej mówił o miłości, uczuciu, kobiecie, którą chce zdobyć. W tej konkurencji mężczyźni z Europy odpadają w przedbiegach.

Zachowanie Husaina było naprawdę naturalne. Słał czułe maile, bo zależało mu na "iuanie". Dlaczego na randce przestał o nią

zabiegać i nie chciał o sobie mówić? Najprawdopodobniej dziewczyna nie spodobała mu się, co natychmiast ocenił, gdy tylko ją

zauważył. Myślę, że Hussain, jeśli tylko spotka tę właściwą, raczej łatwo ją zdobędzie.

(odc.5) Iwona Bugajska (12-05-2005 03:00)
Zaliczyłam 31 randek w trzy miesiące. Chciałam zbadać, czy można znaleźć prawdziwą miłość w internecie. Kim są naprawdę

mężczyźni umawiający się na wirtualne randki? Od tygodnia na łamach "Metra" opowiadam o swoich odkryciach. Było już o Michelu

z Francji, który przestraszył się sztucznych rzęs, o Borysie i niewiastach nieczystych, zabrałam was też na przejażdżkę

beemką Romka, poznaliście smutnego Hussaina z dalekiej Arabii, a dziś chcę się wam wypłakać w mankiet

Śliczny, gdzie jesteś

 

On zniknął za rogiem. Przez Chmielną szłam sama. Dwóch pijaczków wołało z bramy: - Te, lala, choć na małe barabara.

Rozpłakałam się. Padał deszcz

 

Ja: nick: iuana, 32 lata, bezdzietna. Ryby. Nie palę, lubię psy. Czego szukam? Miłości. Kogo? Mężczyzny.

On : nick: _slawek. O sobie w necie: - Kawaler, lat 31, wykształcenie wyższe, warszawiak, Ryby. Szczupły, wysoki.

Dzwonił bardzo rzadko, pilnował się. Nigdy nie podał mi numeru telefonu. Przez dwa tygodnie napisał ledwie kilka zdań:

"Jestem normalnym facetem, który czasami w wielkim mieście czuje się sam. Ty wydajesz mi się podobna. Mam rację?".

Umówiliśmy się pod kinem Relax. On był w dżinsach, w skórzanej, modnie wytartej kurce. Ręce trzymał w kieszeni. Prawym butem

robił fale w kałuży. Gdy go zobaczyłam, nogi pode mną się ugięły: „Boże, jaki on piękny! Jak z żurnala » l'Amour «". Smukły,

jak Apollo jakiś. I te śliczne błękitne oczy. Nie, to niemożliwe, żeby taki facet był sam! - pomyślałam. No i za chwilę

przyszła refleksja - skoro jednak jest, to musi być z nim coś nie tak".

Poszliśmy Chmielną. Było cudownie: on opowiadał mi o Warszawie, ja o czeskiej Pradze, skąd pochodzi moja rodzina.

Weszliśmy do kafejki. Której? Nie wiem. Byłam tak oszołomiona, że nie pamiętam. Wiem tylko, że usiadłam pod oknem. On szedł z

dwoma herbatami z baru, a ja z zachwytem obserwowałam jego powolne ruchy.

Długo milczał, uśmiechał się, patrzyliśmy sobie w oczy. Potem zapytał: - Jesteś szczęśliwa?

- Czasami bardziej, czasami mniej. Dziś jestem bardzo.

- A tak na co dzień, w skali 1 do 10, ile byś sobie dała?

- 7, może 8 - odpowiedziałam.

Wtedy... Posmutniał: - Wiesz, zadziwiasz mnie. Przecież w tym kraju nie da się żyć. Kto dalej, kto prędzej, kto komu pierwszy

aortę przegryzie! U mnie w pracy prawdziwy wyścig szczurów. Nienawidzę tego! Moi dziadkowie nauczyli mnie, że nie ma w życiu

niczego ważniejszego nad miłość, honor, uczciwość. A co myśmy z tym zrobili? Zeszmaciliśmy. Chyba rzucę to w diabły. Co

zrobię? Śmiej się, zamieszkam na jakiejś wyspie.

Moje szczęście umarło. Bo mam w sobie taką wrażliwość... Gdy widzę złamane konary drzew, boli mnie. Gdy widzę złamanego

człowieka, wyobrażam sobie, że cierpi tak samo jak to złamane drzewo. Mnie bolało po stokroć. Za siebie, za Sławka.

A on ciągnął dalej. Źle, źle, źle. Jak zaczął mi płakać w rękaw o godz. 20, tak skończył o 22. Chyba mógłby płakać jeszcze z

godzinę, ale kelnerka dawała znać, że mamy się zwijać, bo zamykają knajpę.

Wystraszyłam się. Nie podołam, nie umiem. Dlaczego mam leczyć rany obcego, dużego już faceta?

Wyszliśmy, serce mi waliło. Co dalej? On zapytał: - To w którą stronę idziesz? A w tę? Ja w przeciwną. No to cześć.

Nogi zrobiły mi się jak z waty. Nie spodziewałam się takiego zakończenia. Zanim się odezwałam, on znikał za rogiem.

Przez Chmielną szłam sama. Dwu pijaczków zaczepiało z bramy: - Te, lala, choć na małe barabara.

Rozpłakałam się, zaczął padać deszcz.

Minęło kilka dni, Sławek nie odzywał się. - O tak, dobrze znam takich gości. Chce się wypłakać, to dzwoni, a potem do

zobaczenia, do następnego kryzysu, za pół roku.

Przez długi czas, ze złości uniesiona honorem, nie wchodziłam na portal randkowy. Czekałam, aż on się odezwie. Wmawiałam

sobie: - Spokojnie, to dopiero pierwsza randka. No pomyśl, ilu jeszcze przed tobą wspaniałych facetów?!

Przestałam się gniewać na Sławka dopiero, gdy przyszła wiadomość od Jennifer Cox, autorki "80 randek dookoła świata": "Cześć

Iwona! Dopiero dziś odebrałam twojego maila, bo byliśmy z Garrym na safari w Kenii. Pytałaś, jak skończyła się moja historia?

No to już wiesz. Mieszkam z Garrym z Seattle (randka nr 55). Jestem taka szczęśliwa". Jej się udało. A ja? Zdecydowałam się

walczyć.

Weszłam na portal i serce mi zamarło. Anons Sławka znikł. Wylogował się.

Minęły trzy miesiące, a ja nie mogę go zapomnieć. W prawie każdą sobotę biegam na Chmielną. Rozglądam się i nic. A raz nawet

w rozpaczy pomyślałam, że ja, rozsądna, dorosła kobieta, na Chmielnej powieszę ogłoszenie: "Sławku, odezwij się!"

Jutro ostatnia randka. Zapraszam.

Opinia psychologa - to mały Piotruś Pan

Beata Zadworny, psycholog z poradni rodzinnej KAM

Cóż, coraz więcej mężczyzn cierpi na syndrom Piotrusia Pana. Wciąż pozostają dziećmi, mimo że są już dorosłymi mężczyznami.

Wydaje mi się, że Sławek może być jednym z takich panów. Chce wsparcia, wysłuchania, pogłaskania. Czy mu to kiedyś przejdzie?

Raczej nie. Rozwiązaniem byłoby związanie się z kobietą silną, niezależną, taką, która nie będzie wymagała od niego

nieustannego pięcia się po szczeblach kariery. To ona będzie zarabiać i walczyć. Ale uwaga! Sądzę, że będzie musiała też

wyjątkowo dbać o dom, bo taki mężczyzna potrzebuje matkowania, lubi, jak obiad gorący jest na stole i jak pachnie w domu

ciastem.

(odc.6) Iwona Bugajska (13-05-2005 03:00)
Zaliczyłam 31 randek w trzy miesiące. Chciałam zbadać, czy można znaleźć prawdziwą miłość w internecie. Kim są naprawdę

mężczyźni umawiający się na wirtualne randki? Od tygodnia na łamach "Metra" opowiadam o swoich odkryciach. Było już o Michelu

z Francji, który przestraszył się sztucznych rzęs, o Borysie i niewiastach nieczystych, zabrałam was na przejażdżkę beemką

Romka, poznaliście smutnego Hussejna i pięknego Sławka. A dziś chcę wam opowiedzieć ostatnią historię. Będzie o miśku

Misiek, co krzyczał powoli

Zaciągnął mnie w boczne, brukowane uliczki. Ja miałam szpilki, więc nogi mi się rozjeżdżały. Już prawie się zabiłam, ale na

szczęście on poskarżył się: - Zimno mi. Nie założyłem kalesonów. Usiądźmy gdzieś

Ja: nick: iuana, kobieta, lat 32, bezdzietna. Ryby. Jestem O.K., dowcipna, liberalna, na luzie. Nie palę, lubię psy. Dwie

najważniejsze książki w życiu? Kucharska i katechizm. Czego szukam? Miłości. Kogo? Mężczyzny.

On: „misiek” z Warszawy, jego imienia nigdy nie poznałam. W anonsie podał: lat 37, bezdzietny, rozwodnik. Byk. „Inteligentny,

liczący się z ludźmi, ze specyficznym poczuciem humoru. Informatyk".

Ulubiony film: "MASH", "Cztery wesela i pogrzeb". Obiekt pożądania: szczupła, inteligentna, zdecydowana kobieta.

W mailach: najczęściej sypał sprośnymi kawałami o blondynkach.

Z "miśkiem" super mi się mailowało. Miał celne riposty i wyraźnie był inteligentny. Od czasu do czasu rzucił obcym słowem, co

bardzo mi imponowało - niby taki erudyta.

Mocno się starał. Ledwie rano włączyłam komputer, a już czekał na mnie miły mail. - Jak ma się moje Słoneczko? - tak pięknie

mnie nazywał.

Ja rewanżowałam się: - Mój miły, wszystko jak najlepiej.

I tak słodziliśmy sobie przez trzy tygodnie. W końcu umówiliśmy się na Nowym Świecie.

Stał pod sklepem Baty. Wydawał się niższy, niż obiecywał. Co prawda, był świeżo od fryzjera, ale miał niemodną skórzaną

kurtkę. Widać, że rzadko ją nosił, chyba tylko od święta.

Musiał zauważyć, że się krzywię, więc nerwowo parsknął śmiechem: - Pchy, pchy, pchy. No to uciekasz czy zostajemy?

Zostałam, a misiek koniecznie chciał się przejść. Nie po Nowym Świecie, bo tam "smrodzą autobusy". Zaciągnął mnie w boczne

uliczki. Tam były kocie łby. Ja miałam szpilki, więc nogi mi się rozjeżdżały. Już prawie się zabiłam, ale na szczęście on

poskarżył się: - Nie założyłem kalesonów. Zimno mi.

Weszliśmy do pierwszej gorszej knajpy. Właśnie odbywała się dyskoteka. Dwie pary tańczyły, reszty par nie było. Wzięliśmy

stolik zaraz przy wyjściu. "Misiek" nie otwierał buzi przez jakąś minutę, a potem zaczął ciuchutko: - Generalnie to ja jestem

spokojny człowiek, ale.... - w tym momencie zamilkł na minutę. A potem jak zaczął, to tak cedził słowa, że mój umysł, by

złożyć jego wypowiedź w całość, musiał wrzucić wsteczny bieg.

...Jest jedna taka... (przerwał)

...która wyprowadza mnie z równowagi (znów cisza)

No jak to, kto? (cisza)

Znów zaczął szeptem. - Moja była.

Jak się spotkamy (cisza)

...to się na siebie wydzieramy.

Ostatkiem sił trzymałam w ryzach kąciki ust, bo same podnosiły się do góry. No bo jak misiek mógł się wydzierać? Szeptem,

trzy słowa na minutę?

On ciągnął dalej: - To nienormalna baba...

Czar erudyty wyciekał za każdym słowem. Powiedziałam mu: - Przestań! - co wyraźnie mu się nie spodobało.

- No to ja mogę...w ogóle...się...nie odzywać - i naprawdę, ten 37-letni chłop obraził się.

Ale po minucie-dwóch: - Ja naprawdę długo wytrzymuję - groził mi.

Jakaś połowa mężczyzn, z którymi umówiłam się, brylowała w mailach, a gdy spotykaliśmy się w realu, miała poważne kłopoty z

konwersacją. O błyskotliwej ripoście na moje zaczepki nawet nie było co marzyć. Nie, to nie to, że nie cytowali mi fraszek

Sztaudyngera. Oni kończyli, zanim zaczęli. Poza - Cześć! Jestem Adam! Co słychać? - niewiele więcej mieli do powiedzenia.

Kiedyś poznałam pana, hodowcę kur z miejscowości G., który pisał do mnie wierszem, a gdy przyjechał do Warszawy, coś mu się

stało z oczami. Rozbiegały się na wszystkie strony świata i jeszcze bardziej. On robił wszystko byle tylko nie spotkać mojego

spojrzenia.

To norma - mówi seksuolog prof. Zbigniew Izdebski: - Internet jest świetnym miejscem zwłaszcza dla wstydliwych,

zakompleksionych, którzy chcą ukryć jakiś defekt fizyczny. Boją się konfrontacji z rzeczywistością, a w mailach mogą uchodzić

za półbogów.

Próbowałam jeszcze ratować randkę z "miśkiem":

- Słuchaj, dwa pytania zadam ja, dwa ty, ok?

Ale przy jego czwartym: - Lubisz sałatę? - wymiękłam.

"Misiek", oprócz tego, że mówił tylko o swojej byłej, że krzyczał szeptem, miał jeszcze jedną przypadłość. Co chwilę lizał

dłonie. A potem takimi poślinionymi palcami zaczesywał włosy za ucho.

Ktoś powie, że jestem nudna, że wybredna ze mnie osóbka. Ale nie! Tym razem chodziło tylko o to, że z tak wylizanym mężczyzną

niestety nie mogłabym...

Więc znowu nic z tego nie wyszło. Po kolejnej nieudanej randce zaczęłam się zastanawiać. Może ze mną jest coś nie tak? Może

muszę pójść do fryzjera, kosmetyczki albo do psychoterapeuty? A może normalni faceci nie szukają miłości przez internet?

Postanowiłam oddać im głos. Niech w końcu przestaną być anonimowi. Niech się wypowiedzą, co jest nie tak z Bugajską i innymi

laskami szukającymi szczęścia w sieci.

Do poczytania, do poniedziałku

Iwona Bugajska

Opinia psychologa:

Beata Zadworny, psycholog z poradni rodzinnej KAM-a:

Myślę, że dla tego mężczyzny jest jeszcze za wcześnie na nowe znajomości. Nie wiem, ile czasu upłynęło od rozwodu, ale ów pan

wyraźnie sobie z tym problemem nie poradził. Właściwie jedyne, co go ekscytowało podczas randki, to była żona. Z opisu

"iuany" wynika, że "misiek" był dużo atrakcyjniejszy w świecie wirtualnym niż w realu. To klasyka w przypadku znajomości

internetowych. Internet, jak papier, wszystko przyjmie. Ale fakt, że ów pan nie miał pomysłu, jak zorganizować randkę, zabrał

dziewczynę dosłownie byle gdzie i byle jak się zachowywał, nasuwa przypuszczenie, że przynajmniej co do kontaktów z

kobietami, ów mężczyzna lepiej funkcjonuje w rzeczywistości wirtualnej. Co do przypadłości polegającej na lizaniu dłoni - to

mogą być zaburzenia na tle nerwowym, mogą wymagać leczenia.

 

krystyna83 : :
mar 16 2007 MAKATON - PRKM
Komentarze: 0

Co to jest PRKM? Program Rozwoju Komunikacji Makaton http://www.makaton.pl/index.htm

Nie ma jednej określonej grupy posługującej się Makatonem. Osoby, które zeń korzystają pochodzą z różnych grup wiekowych i kulturowych. Ich jedyną cechą wspólną jest fakt, że  z racji różnych przyczyn, potrzebują przystosowanych form pomocy do skutecznego porozumiewania się.

 

Znaki manualne Makatonu są proste i czytelne. Stworzone zostały na bazie naturalnych gestów (znaków ikonicznych tj. gestów odnoszących się do rzeczywistych czynności lub przedmiotów) uzupełnionych w znaki języka migowego danego kraju (w przypadku Polski - Polskiego Języka Migowego), stąd każdy kraj adaptujący metodę posiada własny (zupełnie różny) repertuar gestów; inne są znaki w Brytyjskim Makatonie i inne w Polskim, podobnie jak w pozostałych krajach. 

 

Gesty Makatonu nie są tworzone w miejsce mowy, nie zastępują jej, lecz są środkami wspomagającymi mowę

 

Dzwoni ksiegowa do profesora Miodka i pyta: - Przepraszam, czy ZARACHUJE to poprawna forma wypowiedzi? - A Miodek na to: - Wie pani lepiej byłoby powiedzieć "PANOWIE PROSZE POCZEKAC"

krystyna83 : :