Komentarze: 0
Marzenka miaa wspaniay pomys, czytajac to na spotkaniu. Niestety toche to dugie.
Opowiesci z Narnii 5 - Podroz „Wedrowca Do Switu"
Poprowadził mnie daleko w góry. Przez cały czas była wokół niego ta księżycowa oświata. W końcu znaleźliśmy się na szczycie jakiejś góry, której nigdy jeszcze nie widziałem. Był tam ogród... drzewa, owoce, wszystko. A pośrodku było źródło.
Wiedziałem, że to źródło, bo widać było wodę wypływającą z dna jakby studni, ale o wiele większej niż większość zwykłych studni... coś takiego, jak duża kolista wanna z marmurowymi brzegami i stopniami prowadzącymi w dół, do wody. Nigdy nie widziałem tak czystej wody. Pomyślałem sobie, że gdybym mógł się w niej zanurzyć, na pewno ulżyłoby to mojej bolącej łapie. Ale lew powiedział, że muszę się najpierw rozebrać. Tak, powiedział to, chociaż nie mam pojęcia, czy wymówił jakieś słowa, czy nie.
Właśnie zamierzałem mu odpowiedzieć, że nie mogę się rozebrać, bo przecież nie mam na sobie żadnego ubrania, gdy nagle przyszło mi do głowy, że smoki chyba należą do rodziny wężów, a węże mogą zrzucać skórę. No tak, pomyślałem, o to właśnie mu chodzi. Zacząłem się więc drapać, aż łuski się ze mnie sypały. Potem zacząłem się drapać jeszcze mocniej, jeszcze głębiej... i oto cała skóra złuszczyła się ze mnie cudownie, jak to się czasem dzieje po chorobie albo jakbym był bananem. Nie minęła minuta, może dwie, gdy po prostu wylazłem sobie ze skóry... cały z niej wyszedłem, bo widziałem ją leżącą na ziemi obok... a nie był to najprzyjemniejszy widok. Ach, jak cudownie się poczułem! Potem zacząłem schodzić po stopniach do tej studni, żeby się wykąpać.
Już miałem włożyć nogę do wody, gdy spojrzałem w dół i zobaczyłem, że moje nogi są znowu stwardniałymi, szorstkimi, powykręcanymi i pokrytymi łuską łapami smoka. Och, to nic, powiedziałem sobie, to tylko znaczy, że miałem drugą skórę pod pierwszą i ją też muszę zrzucić. Znowu zacząłem się drapać i czochrać i ta druga skóra zlazła ze mnie równie pięknie jak pierwsza. Wystąpiłem z niej, zostawiłem ją obok pierwszej i zszedłem do marmurowej wanny.
No i stało się dokładnie to samo, co przedtem. Powiedziałem do siebie: och, ja biedny, ile jeszcze skór mam zrzucić? Bardzo, bardzo chciałem się drapać i po raz trzeci zrzuciłem skórę i wyszedłem z niej. I jak tylko spojrzałem na swoje odbicie w wodze, wiedziałem, że nic nie pomogło.
Wtedy lew powiedział... chociaż i tym razem nie wiem, czy przemówił głosem: „Musisz pozwolić, abym ja cię rozebrał”. Wyznam ci, że bardzo się bałem jego pazurów, ale teraz było mi już wszystko jedno. Więc przewaliłem się na grzbiet i czekałem, co będzie.
Już za pierwszym razem wbił pazury w moją skórę tak głęboko, że wydawało mi się, iż sięgnęły do samego serca. A kiedy zaczął ściągać ze mnie skórę, poczułem taki ból, jakiego jeszcze nigdy w życiu nie czułem. Jedyną rzeczą, jaka pozwalała mi ten ból wytrzymać, była ulga przy zsuwaniu się ze mnie tego paskudztwa. Wiesz, coś takiego, jak zdrapywanie sobie strupa ze zranionego miejsca. Boli, ale drapiesz dalej, bo cieszysz się, że to złazi.
— Bardzo dobrze cię rozumiem — wtrącił Edmund.
— No więc ściągnął ze mnie to okropne świństwo do końca, tak jak ja to zrobiłem trzy razy, tyle że przedtem tak nie bolało, i leżało teraz na trawie, o wiele bardziej grube, ciemne i guzowate niż tamte trzy. A tu byłem ja: gładki i świeży jak odarta z łyka gałązka, no i mniejszy niż przedtem. Potem złapał mnie w pazury... nie było to zbyt przyjemne, bo teraz, po zrzuceniu skóry, byłem bardzo wrażliwy... i wrzucił do wody. Przez chwilę strasznie mnie zapiekło, ale w chwilę później poczułem się cudownie, zacząłem pływać i chlapać się, a ból w ręku całkowicie ustąpił. I wtedy zobaczyłem dlaczego. Znowu byłem chłopcem. Pewnie pomyślisz, że udaję, kiedy ci powiem, co czułem wobec swoich własnych rąk. Wiem, że nie mam muskułów i że w ogóle w porównaniu z rękami Kaspiana to są chude, żałosne patyki, ale naprawdę mi się podobały, gdy na nie patrzyłem. A po jakimś czasie lew wyciągnął mnie z wody i ubrał...
— Ubrał cię?! Pazurami?
— Wiesz, nie bardzo pamiętam, jak to było. Ale tak czy inaczej ubrał mnie w nowe ubranie, to, które mam na sobie. A potem nagle znalazłem się tutaj. To chyba musiał być sen.
— Nie, to nie był sen — powiedział Edmund.
— Dlaczego nie?
— Jak to, przecież widzę to ubranie. A poza tym, przecież zostałeś... no... jak by to powiedzieć... odsmoczony.
— Więc co to mogło być? — zapytał Eustachy.
— Myślę, że spotkałeś Aslana — odpowiedział Edmund.
— Aslana! — zawołał Eustachy. — Słyszałem to imię kilka razy na pokładzie „Wędrowca do Świtu”. I czułem... nie wiem co... chyba go nienawidziłem. Ale wtedy nienawidziłem wszystkich. A w ogóle, chciałbym cię przeprosić. Obawiam się, że zachowywałem się okropnie.
— Nie ma o czym mówić — powiedział Edmund. — Między nami mogę ci wyznać, że nie byłeś tak zły, jak ja podczas naszej pierwszej wyprawy do Narnii. Zachowywałeś się po prostu jak osioł, a ja byłem zdrajcą.
— Więc w ogóle mi o tym nie opowiadaj. Opowiedz mi o Aslanie. Znasz go?
— No cóż, to raczej on zna mnie. Aslan to Wielki Lew, syn Władcy-Zza-Morza. Wybawił mnie i wybawił całą Narnię z wielkiego nieszczęścia. Wszyscy go widywaliśmy. Łucja najczęściej. A tam, gdzie płyniemy, może być Kraina Aslana.